Biblioteka wspomnień
Rewolucje biblioteczne
Z okazji jubileuszu 80-lecia biblioteki chcę dorzucić trochę swoich wspomnień. Przez 30 parę lat pracowałam tam jako bibliotekarz. To prawie połowa mojego życia więc wspomnień trochę się nazbierało. Biblioteka to miało być miejsce pracy na chwilę, ale trafiłam do niej w bardzo przełomowym czasie. Był koniec 1990 roku.
Powoli ale konsekwentnie zbliżała się rewolucja w życiu biblioteki. To przeprowadzka głównej siedziby z ulicy Henryka Sienkiewicza do wyremontowanej Kamienicy pod Atlantami w Rynku. Niby to niedaleko, ale jednak czekało nas mnóstwo mrówczej pracy. Spakować cały księgozbiór wypożyczalni, czytelni, działu młodzieżowego, działu informacyjnego, wszystkich czasopism – to nie lada logistyka. A potem w nowym miejscu podzielić to na piętra, rozpakować, ułożyć w należytym porządku na półkach tak, aby wszystko się zmieściło. Mnóstwo pracy głową, rękami i nogami wielu, wielu osób.
Minęło parę lat i biblioteka znowu przechodzi kolejną rewolucję. Nie tylko w budynku głównym, ale też we wszystkich filiach. To rewolucja cyfrowa. Jako pracownicy uczyliśmy się zupełnie czegoś nowego – obsługi komputerów. Czasem podchodziliśmy do nich z wielkim strachem, ale też z wielką pokorą. Dla młodego pokolenia dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale wtedy to było dla nas wielkim wyzwaniem. To rewolucja na wielką skalę zawodową i prywatną. Komputeryzacja zbiorów biblioteki – to znowu mrówcza praca głową, rękami i nogami wielu osób. Do elektronicznego katalogu biblioteki trzeba wpisać setki tysięcy odpowiednio opracowanych opisów książek i innych zbiorów – po to aby w dzisiejszych czasach nawet z najdalszego zakątka świata, przez Internet, w kilka chwil, każdy dowiedział się jakie mamy zbiory – nie tylko książki, czasopisma, ale i płyty z muzyką, płyty z filmami, dokumenty życia społecznego. Taka praca wymagała cierpliwości i dokładności. Cyfryzacja, a w szczególności Internet, bardzo zmieniły rzeczywistość.
W czasie swojej pracy w bibliotece przeżyłam osobistą, kolejną rewolucję. Zaczynałam pracę w głównej wypożyczalni, a potem wiele lat pracowałam w czytelni naukowej. Zmiana miejsca niby niedaleko, bo tylko jedno piętro wyżej, ale bardzo znacząca. To zmiana księgozbioru z beletrystyki na książkę naukową. To są dwa różne światy, które nawzajem się uzupełniają. Jednak czytelnik przychodzi z zupełnie innymi potrzebami. To jest czas kiedy w naszym mieście otwierają się nowe uczelnie i przybywa studentów. Biblioteka nie może tego lekceważyć. Czytelnia przeżywa wielki boom. Cała sala zapełniona studentami i maturzystami aż na korytarzu kolejka, bo na drzwiach wisi kartka – brak miejsc. Trzeba uzupełniać księgozbiór naukowy pod kątem nowo otwieranych kierunków studiów. Internet w dzisiejszych czasach zupełnie zmienił sposób nauki.
Po paru latach dział informacyjno-bibliograficzny zostaje zamknięty, w to miejsce przenosimy dział regionalny. Przed nami kolejne wyzwanie – zapoznanie się z nowymi zbiorami: książkami, regionalnymi czasopismami, wycinkami z prasy, dokumentami życia społecznego, różnego rodzaju pamiątkami z historii miasta i okolic, starymi widokówkami, mapami. Trzeba to uporządkować i skatalogować, czyli znowu mrówcza praca krok po kroku. Bibliotekarz to zawód, który wymaga uporządkowania swojego otoczenia, dokładności, cierpliwości, rzetelności no i oczywiście umiejętności współpracy z innymi.
Nadchodzi rok 2014 – to rok jeszcze jednej rewolucji – wielki remont zabytkowej Kamienicy pod Atlantami. Cały budynek zamienia się w wielki plac budowy – jak w tym wszystkim ochronić księgozbiór? Przenoszenie książek, odsuwanie regałów i innych mebli, kucie ścian, wymiana ogrzewania, wymiana okien, malowanie ścian – to w skali mikro jest trudne, a co dopiero w skali całego budynku! Na początku było przerażenie potem dopiero oswojenie z rzeczywistością. No i wielka, ale przeciągająca się w czasie praca budowlańców. Wszyscy byliśmy tym zmęczeni, bo remont coraz bardziej się przedłużał. Każdy kto przechodził domowy remont wie o czym tu mówię. I tu koniecznie chcę podkreślić wielki szacunek i podziękowanie dla pań sprzątających – wykonały mrówczą i gigantyczną pracę doprowadzając wszystko do czystości.
Mija parę lat, a biblioteka znowu przechodzi kolejną rewolucję. To czas pandemii, która radykalnie zmienia dotychczasowe życie. Obawy o zarażenie się chorobą podszyte strachem o najbliższych i totalna izolacja w domu paraliżują niejednego z nas. Dla mnie osobiście to bardzo trudny czas zarówno w wymiarze prywatnym jak i zawodowym.
Jednak na zakończenie tych wspomnień napiszę coś bardziej radosnego. Na koniec mojej pracy tak się złożyło, że odchodząc z już nieistniejącej filii powróciłam do głównej wypożyczalni. Odebrałam to jako swoistą życiową klamrę, bo właśnie tu zaczynałam i tu kończyłam swoją pracę zawodową czyli kółko się zamknęło. Dlatego chcę bardzo podziękować – bez względu na stanowisko pracy – wszystkim koleżankom i kolegom, z którymi miałam okazję przez te długie lata współpracować, za życzliwość, szacunek, uśmiech, przyjaźń, za wsparcie w trudnych momentach, za wspólną kawę, pogaduszki, żarty i poważne rozmowy. Życzę wam wszystkim wszystkiego co najlepsze.
Dorota Kostencka
emerytka prawie od dwóch lat






Moje wspomnienia i różne inne treści!
Do biblioteki trafiłam przypadkiem. Uniwersytet podczas pierwszego roku wyrzucił mnie z hukiem, bo wolałam korzystać z życia. I tak wróciłam na tarczy do Ząbkowic, gdzie po wojnie w 1945 roku zamieszkali moi rodzice. Ojciec warszawiak, mama i ja ze Skarżyska-Kamiennej. Moja beztroska trwała krótko, bo ojciec załatwił mi pracę w bibliotece i wsiąkłam na całe życie. Potem skończyłam Bibliotekoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. I tak spokojnie żyłam i pracowałam. Czasem się bawiłam, ale o tym sza!
W 1975 roku Wałbrzych stał się miastem wojewódzkim i zaczął się gwałtownie rozwijać. Powstał Wojewódzki Dom Kultury, w którym zatrudniono mojego męża. To oczywiste, że też musiałam przyjechać. Zamieszkaliśmy z córką na Podzamczu, na którym była jedna ulica i hulał wiatr.1 października 1977 roku rozpoczęłam pracę w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej na stanowisku kierownika gromadzenia i opracowania. Była to ciężka harówka, nie czułam się z tym dobrze.
Odeszłam z zawodu. Pracowałam w Towarzystwie Muzycznym pięć lat! Nie powiem, podobało mi się, ale tęskniłam za biblioteką.
Wróciłam w 1984 roku. Dyrektor Bogusław Lamch zaproponował mi utworzenie filii dziecięcej na mojej, Kasztelańskiej, ulicy. Przedtem tam była kaplica. Niedzielne poranki bywały wczesne, od szóstej rano organy i śpiewy wiernych. Po wyprowadzce lokal stał się zabudowanym przejściem między ulicą a łąką. Obrazem nędzy i rozpaczy. Trochę trwało, ale udało się zrobić z niego bibliotekę, niestety bez książek. Moim zadaniem było zapełnienie pustych półek. Jeździłam swoim maluchem po wszystkich filiach i zbierałam książki. Wystarczyło na otwarcie! Potem tłumy dzieci przez parę lat. Brakowało im rozrywek i kultury. Zapisało się ponad trzy tysiące czytelników!
Za jakiś czas zostałam kierownikiem Filii 7 i to były najpiękniejsze czasy. Nie było jeszcze Atlantów to też nasza placówka z czytelnią naukową była centrum przeróżnych spotkań i innych wydarzeń kulturalnych. Było nas dużo. Młode i piękne bibliotekarki miały wielu zakochanych czytelników. Znam jedną, która tam spotkała swojego męża. W 1996 roku oddano budynek Pod Atlantami, przepięknie odrestaurowany i zaczęła się nowa era Biblioteki, a ja poszłam na emeryturę. Mam 83 lata i jeszcze się trzymam
Pozdrowienia
Elżbieta Braiter
Jestem od kilkudziesięciu lat wierną czytelniczką naszej wałbrzyskiej biblioteki
Nazywam się Maria Kordowska. Niedługo skończę osiemdziesiąt lat. Jestem od kilkudziesięciu lat wierną czytelniczką naszej wałbrzyskiej biblioteki. Najpierw, jako nastolatka, uczennica szkoły podstawowej, chodziłam wypożyczać moje ukochane książki do wypożyczalni na Starym Zdroju. Czasem tramwajem, ale najczęściej z Piaskowej Góry na pieszo. Miłością do książek zaraziła mnie moja mama i nauczyciele z najwspanialszej szkoły „20”.
Później, gdy już byłam nastolatką, często wypożyczałam książki z wypożyczalni przy ul. Sienkiewicza, gdzie były wspaniałe Panie Bibliotekarki. Ucieszyłam się, gdy Biblioteka otrzymała wspaniały budynek w Rynku w zabytkowej kamienicy, gdzie byłam częstym czytelnikiem i gdzie chodziła moja córka Ula i mój wnuk Bartosz.
Bywałam na spotkaniach autorskich z ciekawymi ludźmi ze świata kultury. Oglądałam wystawy czasowe. Zdaje mi się, że czynnie uczestniczyłam w życiu biblioteki. Dziękuję wszystkim przemiłym Paniom za uśmiech i cierpliwość, a szczególnie Pani Elizie Furmanek, Pani Agnieszce i mojej dobrej uśmiechniętej Pani Dorotce, Pani Małgosi, Pani Sławie, Pani Patrycji, Pani Monice – wszystkim bez wyjątku. Czułam się zawsze jak w domu, oczekiwanym gościem. Dziękuję jeszcze raz!
PS. Do końca świata i jeden dzień dłużej.
Maria Kordowska
Spotkanie z Jakubem Małeckim
Nieprawdopodobne wrażenie wywarło na mnie spotkanie z Jakubem Małeckim – autorem powieści obyczajowych, człowiekiem ekscytującym, przemiłym, szanującym czytelników i nad wyraz uroczym.
Wizyta w naszej bibliotece była niezwykłym spotkaniem wałbrzyszan z autorem „Święta ognia”. Czytelnicy zadawali pytania dość szczegółowe, a odpowiedzi były wyczerpujące, wzruszające, niekiedy wywołujące uśmiech na twarzy. Nie mówię nic o treści książki, która jest opowieścią o pogodzeniu z przeszłością, aby iść do przodu, iść dalej.
Długie rozmowy, zdjęcia, autografy zakończyły ten przepiękny wieczór z pisarzem.
Irena Kukurudza
Spotkanie z Jarosławem Barańczakiem
Biblioteka to miejsce szczególne, w której można spotkać ciekawych ludzi. Z takim człowiekiem miałam okazję się spotkać w „Bibliotece pod Atlantami” w dniu 24 października 2023 r., a był nim wspaniały człowiek, polityk, doktor nauk technicznych, poeta Jarosław Barańczak z Wałbrzycha autor tomiku „Znak” oraz książki pisanej wierszem „Bruzdy wyryte rydwanem”. Spotkanie z nim utkwiło mi najbardziej w pamięci, ponieważ podczas swoich podróży ze starannością przyglądał się prowincjom, tym bliskim i tym odległym. To wszystko przelał papier. Przy użyciu metafor, porównań i epitetów w jego twórczości słychać „jak wiatr płynie po powierzchni wody fugami Bacha”, nie domaga się, „by ziemia była niebem” i chce zachować prawo do „bycia tylko sobą”. Ujęła mnie koncepcja i zwięzłość wierszy. Ta wielka sztuka w niewielkiej liczbie słów przedstawia skomplikowaną historię. Bardzo krótka forma wierszy, do której będę powracać i wspominać to spotkanie.
Elżbieta Bibrowska
Wspomnienia Starego Mola Książkowego
W 1953 roku jako 8-letni chłopak zapisałem się do Filii nr 3 na Starym Zdroju. Pierwszymi książkami, które wypożyczyłem były – „Konik Garbusek” i „Biały Bizon”.
W 1959 r. zostałem czytelnikiem Biblioteki Centralnej przy ul. Sienkiewicza i zostałem do dziś jej czytelnikiem już jako Biblioteki pod Atlantami. Pamiętam wszystkich dyrektorów bibliotek od pani Lidii Żywickiej do obecnych.
W latach 70. zostałem przewodniczącym Koła Przyjaciół Biblioteki i zaczęło się nowe spojrzenie na temat pracy bibliotekarzy i czytelników. Były to lata kiedy zarząd koła, wspólnie z pracownikami bibliotek działał prężnie i kontakt z czytelnikami był bardzo bliski. Niezapomniane wyjazdy na targi książki w Warszawie, wyjazdy rekreacyjne do Pragi, Krakowa, Częstochowy, Kłodzka i okolicy, oraz wyjazdy do opery wrocławskiej. Pomoc przy organizowaniu targów książki w Górniczym Domu Kultury spowodowała wspaniałą współpracę Koła Przyjaciół Biblioteki ze wszystkimi dyrektorami, a w szczególności z niezapomnianym Bogusławem Lamchem, przyjacielem, który zginął tragicznie, a którego wysiłek doprowadził do utworzenia Biblioteki pod Atlantami.
Kończąc, życzę wszystkim Bibliotekarzom dużo zdrowia, radości i jak największej liczby czytelników, a Czytelnikom jak największej ilości książek i satysfakcji z ich przeczytania. Dziękuję
Stary Mól Książkowy Leszek Załubko
Wspomnienia z Biblioteki
Najwcześniejsze wspomnienia mam tak z roku 1953. Przeprowadziliśmy się na ulicę Gdańską, a biblioteka była na ulicy Sienkiewicza około 70 metrów od mojego domu. Rodzice byli zapalonymi czytelnikami i często z Mamą chodziłam wymieniać książki. Jak już zaczęłam chodzić do szkoły mama wysyłała mnie ze spisem książek, jakie chciała wypożyczyć, a Panie bibliotekarki szukały je na półkach lub przynosiły inne o podobnej treści. W tamtym czasie kierownikiem był Pan Jachimowicz. Oczywiście nie wiedziałam, kim jest. Siedział z boku przy stoliczku zawalonym książkami w tak zwanych zarękawkach na marynarce. Biblioteka była bardzo duża z wielką ilością regałów, do których dostęp miały tylko Panie bibliotekarki. Na przodzie stał olbrzymi kontuar (tak mi się zdawał, że olbrzymi, bo nie wystawała mi ponad nim nawet głowa). Za kontuarem Pani Irenka, drobna i niziutka przynosiła książki z regałów do przejrzenia i wybrania jednej książki. Tak, tak wtedy na jedno konto czytelnicze można było wypożyczyć tylko jedną książkę. Książki były oprawiane w introligatorni w czarny lub granatowy karton i jeszcze dodatkowo obłożone w gruby szary (wstrętny) papier pakowy. Na półkach z książkami było ponuro i szaro i książki tak jak dzisiaj nie wabiły kolorowymi okładkami.
Co to była za rewolucja, gdy tak na początku lat osiemdziesiątych pozwolono wybierać sobie samemu książki z regałów i to nie jedną, ale nawet dwie i jeszcze dostawało się konto tzw. zielone, na które można było wypożyczać książki dodatkowo z puli książek popularnonaukowych, przyrodniczych lub reportaże.
Ja się z tego najbardziej ucieszyłam, bo najbardziej lubię czytać książki popularnonaukowe i reportaże zwłaszcza z podróży po innych krajach, które wtedy były bardzo popularne.
Gdy bibliotekę przeniesiono do kamienicy „Pod Atlantami” to dopiero było święto. Całkiem inny świat. Jasno, przestronnie, dużo regałów z książkami w kolorowych okładkach, jedna bardziej kolorowa od drugiej. Po prostu „wabiły” czytelników. Na pewno to nie będzie przesadą, gdy stwierdzę, że wtedy było dużo czytelników, zwłaszcza czytelniczek, bo po tych „przaśnych” czasach szarych i mało ciekawych nastał wysyp książek zwłaszcza romansów zachęcających bardzo aż za bardzo kolorowymi okładkami obiecujących „ogniste romanse„.
Wcześniej co to były za tzw. książki o miłości? Orzeszkowa, Dąbrowska (kocham jej „Noce i dnie”) jeszcze Sienkiewicz z „Rodziną Połanieckich”, a z drugiego szeregu nieśmiertelna „Trędowata” i „Gehenna” Mniszkówny. Gdy byłam w liceum furorę robiła powieść Żeromskiego „Dzieje grzechu” zwłaszcza po nakręceniu filmu, który wywołał skandal wśród większości „bogobojnego” ludku.
Gdy wydano w Polsce „Przeminęło z wiatrem” do wypożyczenia tej powieści musiano ustawiać się w bibliotece w kolejkę.
Później nastały czasy zastoju czytelniczego. Młodzi przerzucili się na inny rodzaj czytelnictwa e-booki, audiobooki i inne, sama także z nich korzystam.
Przy papierowych książkach w dużej większości pozostali starsi.
Ale widać już „renesans” czytelnictwa książek papierowych wśród młodych. Spotkać ich można czytających w autobusach i na ławkach na skwerku.
Do biblioteki warto także przychodzić nie tylko po książki ale na ciekawe spotkania z autorami, na różnorodne wystawy, do klubu czytelniczego i po prostu aby spotkać się z innymi czytelnikami.
Takie są moje wspomnienia z biblioteką wałbrzyską.
Stała czytelniczka Krysia Puchała
Miły gest
Takie tam moje wspomnienie w bibliotece:
Kiedyś zapytałam o książkę poleconą w Internecie (tytułu już nie pamiętam), nie było.
Przy którejś następnej wymianie książek Pani wzięła moją kartę, pomyślała i podała mi książkę, o którą kiedyś pytałam.
Ooo… jakie było moje zdziwienie. Poczułam się ważna, taki miły gest sprawił mi radość, poprawił humor.
Ewa Brzezińska
Moje spotkanie z biblioteką
Był rok 1962. Skończyłam pierwszą klasę szkoły podstawowej i byłam dumna ze swoich umiejętności czytelniczych. Zamęczałam rodzinę prezentowaniem nowo nabytych zdolności.
Rozpoczęły się wakacje i wakacyjna nuda. Marzyłam o tym, żeby zająć czas jakąś ciekawą książką, ale w domu nie było odpowiedniej lektury. Wtedy tato wpadł na wspaniały pomysł i zaprowadził mnie do biblioteki. Mieściła się ona przy ulicy Sienkiewicza. Dział dziecięcy znajdował się po jednej stronie ulicy, po drugiej, w potężnym, pięknym budynku, była biblioteka dla dorosłych.
Sam proces zapisu do biblioteki okazał się fascynujący. Przesympatyczna Pani spisała dane z dowodu taty i z mojej legitymacji. W ten sposób stałam się dumną posiadaczką karty bibliotecznej. Należałam już do tego cudownego, zaczarowanego miejsca pełnego książek, wśród których mogłam przebierać.
Czekałam, co będzie dalej. Pani bibliotekarka podeszłą do regałów i wyciągnęła jedną z książek. Była to baśń pt. „Dzikie łabędzie”. Pierwsza książka w moim życiu. Do dziś pamiętam, że była dość stara, tak już „zaczytana”, ale miała piękne ilustracje i oczywiście cudowną treść.
Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z Miejską Biblioteką Publiczną w Wałbrzychu. Od tego czasu biblioteka zmieniła siedzibę, nazwę, rozrosła się, wypiękniała. Mnie również przybyło wiele lat, ale w dalszym ciągu czuję się z nią mocno związana. Dlatego od lat odwiedzam to miejsce przynajmniej raz w miesiącu i czuję się jak w domu.
I tak moje spotkanie z biblioteką, które rozpoczęło się w 1962 roku trwa do dziś.
Czytelniczka
„Biblioteka pod Atlantami” od wielu lat jest moim miejscem najchętniej odwiedzanym, możliwość wypożyczenia książek jest bardzo ważna w moim życiu, czytam od najmłodszych lat, w Wałbrzychu mieszkam ponad 40 lat i zawsze korzystałam z bibliotek. Wybór książek jest duży, obsługa bardzo miła i kompetentna. Organizowane są spotkania autorskie.
Anna Damuć
28 lat
W Bibliotece przepracowałam 28 lat, z tego ponad 20 jako zastępca dyrektora.
Czy te lata były udane: dla mnie, biblioteki, otoczenia z którym współpracowałam? Każda perspektywa przyniesie różną ocenę.
Dla mnie – był to czas udany i nie dlatego, że pełniłam długie lata tę funkcję. Miałam olbrzymie szczęście, że dane mi było mieć także wpływ na kształt „Bibliotek pod Atlantami”, a przede wszystkim na dużą poprawę warunków pracy właściwie wszystkich filii.
Dużym sukcesem było także przeprowadzenie remontu jednej z filii na Nowym Mieście, że udało się wyposażyć bibliotekę w toaletę!
Czasy starania się o poprawę warunków pracy poszczególnych bibliotek pełne były różnorodnych niespodzianek.
Pozostając na Nowym Mieście i szukając odpowiedniego lokalu otrzymaliśmy ofertę zakupu… kamienicy, w której mieściło się swojego czasu kino „Oaza”. Kamienica była w gestii Wytwórni Filmów we Wrocławiu i tenże właściciel bardzo chętnie chciał się pozbyć tego balastu. Ale to byłaby transakcja z całym dobytkiem, czyli lokatorami. No, ale to nawet dla nas byłoby aż nadto!
Warunki lokalowe są bardzo ważne, ale nie byłyby one wszystkim – istotą dobrze funkcjonującej biblioteki są jej pracownicy.
Dzięki działalności studium wykształciliśmy kadrę bibliotekarską prawie na miarę naszych oczekiwań i możliwości („prawie” bo zawsze jest jeszcze coś do zrobienia).
I ten zespół bibliotekarek był wielkim wsparciem w pracy. Myślę, że wspólnie przepracowane lata były inspirujące dla nas wszystkich.
Dla mnie na pewno tak!
STUDIUM BIBLIOTEKARSKIE było moim „zadaniem specjalnym”. Inicjatywa wyszła od ówczesnego dyrektora Biblioteki Bogusława Lamcha.
Było to trochę zadanie karkołomne organizacyjnie. Realizowaliśmy program Centrum Kształcenia Ustawicznego Bibliotekarzy, a organizacyjnie funkcjonowaliśmy w ramach Centrum Kształcenia Ustawicznego w Wałbrzychu. Była to tylko formalność, gdyż mieliśmy pełną autonomię: rekrutacyjna, organizacja zajęć, nauczyciele.
Zajęcia prowadzili pracownicy biblioteki oraz osoby poza (m.in. także ówczesny dyrektor wałbrzyskiego ZUS-u czy Ela Polewska, znana z obecnej działalności w ramach Wałbrzyskiej Rady Kobiet). Idea zorganizowania szkoły bibliotekarskiej na poziomie średnim nie był to „sen o potędze”, ale rzeczywiste braki kadrowe w ówczesnych bibliotekach województwa wałbrzyskiego.
Studium zakończyło swoją działalność w 1998 roku. Działało 13 lat i spełniło swoje zadanie. Nadeszły nowe czasy, nowe potrzeby i oczekiwania. Ponadto wykładowcy nie posiadali wykształcenia pedagogicznego stanęliśmy przed koniecznością ukończenia odpowiednich kursów itp.
Doszliśmy do wniosku, że w pewnym stopniu wypełniliśmy swoją „misję”, byliśmy także już trochę starzy i po prostu nie chciało nam się iść do szkoły.
No i najważniejsze: szkoły policealne były już niewystarczającym poziomem dla kształcenia bibliotekarzy. A znowu podjąć prace organizacyjne, to było w tamtym czasie dla nas za duże wyzwanie.
PANORAMA WYDAWCÓW w bibliotece była w jakimś stopniu kontynuacją zainicjowanej w 1979 roku Giełdy Bibliofilskiej.
Pierwsza Wałbrzyska Giełda Bibliofilska została zorganizowana przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną. Była to przede wszystkim wystawa starodruków, reprintów i exlibrisów. Ówczesne warunki lokalowe biblioteki uniemożliwiały zorganizowanie tej ekspozycji w siedzibie.
Eksponaty zostały zaprezentowane w dniach wystawowych PDT-u (Powszechnego Domu Towarowego, obecnie siedziba m.in. Banku Credit Agricole i drogerii Rossman) zarówno od strony ulicy Słowackiego i obecnej Drohobyckiej.
Nie pamiętam, aby kierownictwo ówczesnego PDT-u robiło nam jakieś trudności w użyczeniu witryn – być może wynikało to też z faktu trudności aprowizacyjnych tamtych lat i propozycja biblioteki mogła okazać się atrakcyjną.
W 1980 roku odbyła się II Giełda Bibliofilska.
III Giełda odbyła się w maju 1984 roku. III Giełda oraz kolejne aż do roku 1990 były zorganizowane w holu na parterze oraz na pierwszym piętrze Górniczego Domu Kultury (popularny GDK) przy alei Wyzwolenia. Było to imprezy dwudniowe (sobota, niedziela). Cieszyły się bardzo dużą popularnością. Były wystawy, kiermasze, a także możliwość wymiany książek między kolekcjonerami.
Po zamknięciu i zlikwidowaniu GDK-u Biblioteka nie dysponując własnymi odpowiednimi warunkami przestała organizować Giełdy w tak szerokim wymiarze.
Najlepszymi warunkami lokalowymi dysponowała Filia nr 7 na Piaskowej Górze i tam były organizowane wystawy nawiązujące do tradycji Giełd.
Po ukończeniu remontu i zasiedleniu obecnego obiektu Biblioteki pojawiła się możliwość organizowania ponownie dużych przedsięwzięć. Tak „pojawiła się” „Panorama Wydawców”.
Pierwszą „Panoramę” zorganizowaliśmy w listopadzie – był to bardzo niedobry pomysł. Mimo dobrej (?) reklamy na zewnątrz i w prasie lokalnej, informacji w budynku głównym i w filiach, ani dla nas nie był to sukces ani dla wydawców, którzy odpowiedzieli na nasze zaproszenie. W następnym roku i później nie popełnialiśmy już tego błędu. „Panoramy” odbywały się w maju bądź na początku września. Miejscem było patio, a także kiermasze na zewnątrz.
Zapraszaliśmy popularne duże wydawnictwa z ich bogatą ofertą. Kiermasze były adresowane do bibliotek samorządowych jak i klientów indywidualnych. Książki były sprzedawane po atrakcyjnych cenach (bez marży księgarskiej! – mieliśmy z tego powodu trochę „komplikacji towarzyskich” z wałbrzyskich księgarni).
Uroczystemu otwarciu „Panoram” towarzyszył wykład na temat literatury współczesnej, jej społecznego odbioru, uwarunkowaniu w nurcie kultury masowej.
Sama szukałam, wybierałam i decydowałam kogo zapraszamy.
Był to wybór bardzo subiektywny, ale zawsze się udało!
Goście prezentowali bardzo różnorodne zainteresowania, ale zawsze skoncentrowane na literaturze współczesnej.
Do jednej z najbardziej interesujących (w moim odczuciu) były spotkania z Andrzejem Rostockim czy Przemysławem Czaplińskim. Jakimi kryteriami się kierowałam? Często osobistymi!
Andrzej Rostocki, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego publikował swoje artykuły w magazynie „Książki”. Jego spojrzenie na literaturę, czytelnictwo było dla inne niż byliśmy przyzwyczajeni. Zafrapowały mnie jego poglądy, uważałam, że są na tyle interesujące, że powinny (mogą?) zainteresować moje środowisko.
Ale oprócz atutów intelektualnych ważną przesłanką dla mnie był fakt, że Andrzej Rostocki był interesującym, przystojnym mężczyzną. Na zdjęciu umieszczanym zawsze obok artykuły. Kiedy odpowiedział na nasze (moje) zaproszenie i odwiedził Wałbrzych nie doznałam rozczarowań. A do tego trzeba dodać, że także poza częścią oficjalną okazał się bardzo sympatyczny.
Drugim moim wyborem „od serca” był profesor Przemysław Czapliński. Przeczytałam jakiś jego artykuł w „Gazecie Wyborczej”. Zainteresowałam się jego osobą. I się okazało, że to jest (w tamtych czasach) najmłodszy profesor w Polsce!
Jest pracownikiem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przemysław Czapliński otrzymał tytuł profesorski w wieku 31 lat bodajże (32?).
I ten młody wiek był jedną z przesłanek do zaproszenia go do nas. Byłam bardzo ciekawa człowieka tak młodego i o takim dorobku naukowym.
Miałam szczęście , ale odnośnie do moich decyzji dotyczących całości „Panoramy” (wydawcy, formuła, prelegenci) miałam absolutną swobodę.
Oczywiście, że wszystko to musiało być zaakceptowane przez dyrektora, ale nie „zawracałam” głowy, dopóki wszystko nie było dopięte.
Krystyna Jeruzalska, zastępca dyrektora w latach 1985-2005
Wałbrzyska biblioteka to… całe moje zawodowe życie
Osobistych planów na przyszłość wcale nie wiązałam z bibliotekarstwem a zdobyte po maturze wykształcenie i marzenia zawodowe miały mnie poprowadzić w zupełnie innym kierunku.
Rodzinne geny okazały się jednak silniejsze. Mój tato i wujek pracowali w tym zawodzie wiele lat. Patrzyłam na ich pracę oczami dziecka wychowującego się wśród półek pełnych książek. Wiedziałam, co to inwentarz, karta biblioteczna, sygnatura czy ekslibris.
Trochę przypadek (w tym także mój tata) sprawili, że w sierpniu 1987 r. weszłam do gabinetu ówczesnej wicedyrektor wałbrzyskiej biblioteki, pani Krystyny Jeruzalskiej. I tak się zaczęło. Miało być tylko na chwilę, a trwa już 38 lat!
Z perspektywy czasu wiem, że to miejsce ukształtowało mnie zarówno prywatnie, jak i zawodowo. W wałbrzyskiej bibliotece poznałam mojego męża, między regałami wychowywała się moja córka, to tu nawiązałam wiele przyjaźni z czytelnikami. Niektóre z nich trwają do dziś.
Przeszłam całą zawodową ścieżkę – od młodszego bibliotekarza do dyrektora. Poznałam tę instytucję od podszewki i co najważniejsze, dzięki niej także wielu cudownych ludzi, dla których – podobnie jak dla mnie – bibliotekarstwo stało się pasją.
Mam tę przyjemność, że wciąż tu pracuję i jeszcze wiele planów przede mną.
Czy żałuję, że tu trafiłam? Odpowiedź jest oczywista. Choć nie zawsze było łatwo, to nigdy nie poczułam, że już nie chcę, nie mogę, mam dość. Bliskie są mi słowa Cycerona Do szczęścia człowiekowi potrzeba ogrodu i biblioteki. I to wspaniałe, że nadal mogę cieszyć się tym szczęściem
Renata Nowicka
Dyrektor
PiMBP „Biblioteki pod Atlantami”
Wałbrzych, maj 2025 r.
Nie wyobrażam sobie życia bez czytania
Jestem czytelniczką Biblioteki pod Atlantami od około 40 lat, nie wyobrażam sobie życia bez czytania. W nowej bibliotece jest zawsze miła, przyjemna atmosfera. Brałam również udział w różnych spotkaniach autorskich, z których wyniosłam dużo miłych wspomnień i porad. Należy również wspomnieć o pracownicach biblioteki, które są profesjonalne, bardzo miłe i uprzejme.
Danuta Ceremuga
Biegun północny
Biblioteka mieściła się na ulicy Sienkiewicza. I choć minęło ponad pół wieku do dziś pamiętam, że wypożyczyłam książkę. Tytuł uleciał już z pamięci, ale na pewno była o wyprawie na biegun północny. Pamiętam piękne ilustracje zorzy polarnej, które mnie zachwyciły. Książka strasznie śmierdziała stęchlizną. Była tak ciekawa, że czytałam ją zatykając nos.
Elżbieta Zając
Nie ma dla mnie nieciekawych książek
Mam na imię Krystyna. Od szkoły podstawowej zaczęła się moja przygoda z biblioteką. Przeczytałam wszystkie lektury i bardzo polubiłam moje hobby. W mojej rodzinie wszyscy lubiliśmy czytanie. Wieczorami każdy leżał i czytał swoją książkę (nie było telewizorów). Jako nastolatka należałam do biblioteki na Nowym Mieście, Mamusia chodziła do biblioteki na Starym Zdroju. Jak przeprowadziliśmy się do Śródmieścia, to zapisałam się do Biblioteki pod Atlantami, do której należę już ponad 30 lat. Lubię książki różne, powieści, kryminały np. pani Chmielewskiej. Nie ma dla mnie nieciekawych książek, mogą być za trudne. Panie pracujące w bibliotece są bardzo miłe i bardzo pomocne w wyszukiwaniu i doradzaniu. Bardzo dużo ludzi korzysta z biblioteki. Podoba mi się, że jest wystawione stoisko z książkami, które można sobie wziąć do domu (pisze tam „nie pytaj, weź przeczytaj). Życzę pracownikom biblioteki i czytelnikom dalszej miłej współpracy.
Krystyna Lemańska
Moje spotkania z Biblioteką pod Atlantami
Moje spotkania z Biblioteką pod Atlantami rozpoczęłam w roku 2000 z chwilą podjęcia pracy w Wałbrzychu.
Wcześnie korzystałam z biblioteki w jednej z miejscowości powiatu wałbrzyskiego. Od pierwszego kontaktu z pracownikami Atlantów po dzień dzisiejszy zawsze doświadczam z ich strony wielkiej życzliwości i jestem pod wrażeniem ich profesjonalizmu.
Z przyjemnością korzystam z księgozbioru, zasobów multimedialnych. Panie bibliotekarki chętnie pomagają w doborze literatury, filmów muzyki (doradzają, podpowiadają, przygotowują dodatkowe materiały, które okazują się pomocne, nawet jeśli czytelnik o nich nie miał pojęcia).
Wielokrotnie korzystałam z moimi uczniami z lekcji organizowanych przez pracowników biblioteki. Szczególnie zarówno mnie jak i moim uczniom podobały się zajęcia w dziale dla osób niewidomych, w introligatorni oraz w dziale dla dzieci. W dziale dla osób niewidomych możliwość posługiwania się alfabetem Braille o oglądanie filmu ze szkoły w Laskach było cenne tym bardziej, że o niepełnosprawności słyszymy, ale dopiero po zajęciach w bibliotece choć trochę można było doświadczyć trudności osób niedowidzących.
Zawsze wielkie wrażenie robiła na moich uczniach introligatornia. W świecie rzeczy chwilowych miejsce, gdzie można dokonać naprawy/renowacji, gdzie rzecz odzyskuje blask jest magiczne dla małych i dużych obserwatorów. Dzieci miło wspominały wizytę w Atlantach i chętnie dzieliły się zdobytymi tam informacjami, wrażeniami.
Mówiąc o Bibliotece pod Atlantami nie sposób pominąć organizowanych w tej placówce wystaw. Mnie szczególnie utkwiła w pamięci wystawa połączona z prelekcją, której współorganizatorem była Fundacja Beksińskich. Oczywiście zachwycały prezentowane prace artysty, natomiast przygotowana prelekcja i sposób jej prowadzenia pozwoliły na lepszy odbiór prezentowanych prac.
Cieszę się, że biblioteki – wyremontowane, zasobne w ciekawą literaturę, organizujące wiele wydarzeń zajmują ważne miejsce w życiu miejscowości. Może zabrzmi to pompatycznie, ale Biblioteka pod Atlantami to taki klejnot zapewne dlatego, że mieści się w pięknym budynku, ale głównie dlatego, że pracują w niej wspaniali ludzie.
Nikomu nie umniejszając można się Atlantami pochwalić w całym kraju.
80 lat Biblioteki pod Atlantami
To miejsce magiczne, przychodzę tu już od wielu lat. Sam gmach robi wrażenie, najładniejszy w Rynku. Można tu spotkać wielu ciekawych ludzi, fajne wystawy sztuki z różnych dziedzin życia codziennego.
Uwielbiam czytać książki, różną tematykę, ciągle mam niedosyt nowych przygód. Panie bibliotekarki profesjonalne, umieją doradzić co czytać. Są miłe, często rozmawiamy o przyziemnych sprawach. Można się zwierzyć z problemu.
Mam zamiar tu przychodzić jeszcze wiele następnych lat
Książka – moja niezawodna przyjaciółka
Książki czytam „od zawsze”. Najpierw odwiedzałam bibliotekę na Starym Zdroju. Gdy przeczytałam „prawie wszystkie”, zaczęłam myśleć o zmianie. Wtedy syn z synową namówili mnie bym przeniosła się do „Biblioteki pod Atlantami”. Jako zawodowi kierowcy w wolnym czasie czytają masę książek, wożąc je po całej Europie. Teraz jesteśmy stałymi czytelnikami.
Tyle lat z książką… na dobre i na złe. Bo w chwilach dobrych, radosnych, ale także w chwilach trudnych, smutkach i psychicznych dołkach. Gdy ktoś mnie pytał: „po co ty czytasz tyle tych książek?” odpowiadałam: „czytam, bo mój rozwój umysłowy tego potrzebuje”. Teraz, po siedemdziesiątce mój rozwój umysłowy już się chyba zakończył, ale wciąż czytam, bo chcę, bo lubię, bo kocham, bo jeszcze mogę.
Barbara Kotońska
Czytanie to przygoda, która nigdy się nie kończy
Mam na imię Aneta. Jestem wierną czytelniczką naszej biblioteki. Moja przygoda rozpoczęła się, gdy byłam kilkuletnią dziewczynką. Pierwsze spotkanie z biblioteką zawdzięczam mojej mamie, miłośniczce książek, która jest również czytelnikiem naszej biblioteki.
Jako dziecko i nastolatka oprócz biblitoteki szkolnej należałam do biblioteki na Nowym Mieście i przy ulicy Sienkiewicza w Śródmieściu (obecnie Rynek 9). Będąc uczennicą szkoły podstawowej i ponadpodstawowej bardzo często korzystałam z czytelni, aby móc napisać np. referat z języka polskiego, historii czy biologii.
W Bibliotece pod Atlantami organizowane są spotkania z autorami, konferencje. Uczestniczyłam w jednej z nich – konferencji pt. „Bibliokreacje 2, czyli młodzież w bibliotece”.
Jest to miejsce spotkań i dyskusji literackich. To nie tylko wypożyczalnia książek, ale miejsce w którym można ciekawie i kreatywnie spędzić czas (kiedy moje dzieci były w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym bardzo chętnie uczestniczyły w zajęciach podczas ferii zimowych).
Biblioteka posiada bogaty księgozbiór, każdy znajdzie odpowiednią dla siebie literaturę. Lubię czytać różnego rodzaju powieści, kryminały, książki oparte na autentycznych wydarzeniach.
Bibliotekę odwiedzam bardzo często, przynajmniej raz, dwa razy w miesiącu wypożyczając po kilkanaście książek.
Czytanie to przygoda, która nigdy się nie kończy.
Aneta Mroczkowska
Po raz pierwszy Harrego Pottera
Moje wspomnienia związane z biblioteką sięgają najmłodszych lat, kiedy to razem z siostrą uczęszczałyśmy na ferie zimowe organizowane w bibliotece. Do dziś świetnie wspominam tamte czasy. Poznałam wiele fajnych ludzi, nauczyłam się nowych rzeczy, a najlepiej wspominam oglądanie filmów tam i to właśnie na zajęciach w bibliotece po raz pierwszy Harrego Pottera.
Będąc dzieckiem uwielbiałam przychodzić do biblioteki, gdyż był tam wielki zbiór moich ukochanych książek w dzieciństwie, czyli seria o „Martynce”. Mogłam na okrągło je czytać, nawet te same części. W okresie nastoletnim, dzięki mojej siostrze na nowo powróciłam do czytania. Chodziłyśmy razem wypożyczać książki. Czytanie stało się wtedy moją nową, największą pasją, a biblioteka przypomniała mi wtedy raj ze względu na swoje wielkie zaopatrzenie. Znalazłam w niej mnóstwo książek, które marzyłam przeczytać. Było to podczas pandemii, dlatego uwielbiałam wychodzić do biblioteki i odwiedzałam ją co tydzień, wypożyczając kolejną książkę. Bardzo miło wspominam Panie wtedy pracujące w dziale młodzieżowym, z którymi zawsze można było sympatycznie porozmawiać oraz zawsze poleciły one jakąś ciekawą książkę. Z racji tego, że jestem wielkim kinomaniakiem, uwielbiam to, że w naszej bibliotece można wypożyczać filmy.
Od niedawna korzystam z działu dla dorosłych i już nie mogę się doczekać przeczytania wszelkich klasyków literatury angielskiej, którą kocham. Biblioteka zajmuje szczególne miejsce w moim sercu już od najmłodszych lat i na pewno długo będzie.
Wiktoria Mroczkowska
Daj się porwać swoim możliwościom i zobacz co możesz stworzyć!
Otwórz się na świat kreowania słowa czytanego odwiedzając „Bibliotekę pod Atlantami” w Wałbrzychu. W dobie Internetu, gdzie możliwość czytania przeradza się raczej w oglądanie obrazków zatraca się w człowieku zdolność i chęć do czytania. Coraz mniej osób sięga po książki odbierając sobie tym samym możliwość stworzenia świata i otoczenia wyobraźni, wykreowania własnego poglądu na słowo czytane. Biblioteka to nie tylko miejsce, w którym można znaleźć pozycje, które odpowiedzą na zadawane pytania, na chęć poznania świata, na wiedzę. To także miejsce, w którym można dać odpocząć umysłowi, poczuć się wolnym i doświadczyć bezkresu.
To również miejsce spotkań ludzi, którzy potrafią korzystać z wyobraźni, stworzyć ze słowa czytanego coś ciekawego. Ludzie, którzy pomagają znaleźć inspirację. Dla mnie to również miejsce, w którym mogę spotkać osoby – w tym wypadku personel biblioteki, w którym mogę pożyczyć książkę jak od dobrej przyjaciółki bądź sąsiadki, gdzie mogę porozmawiać o przeczytanych książkach, a także podzielić się swoimi odczuciami i przemyśleniami. Atmosfera, którą tworzą pracujące tu osoby jest niepowtarzalna i sprawia, że z chęcią wracam do Biblioteki pod Atlantami coraz częściej. Jest to miejsce, w którym nie tylko można znaleźć wiedzę, historię, ale także bajki, marzenia i czego tylko dusza zapragnie. Odwiedźcie sami Bibliotekę pod Atlantami w Wałbrzychu i przekonajcie się jak wiele ma do zaoferowania. Użyjcie wyobraźni – weźcie książki w dłonie i poczujcie to!
Alicja Kowalska
Film nie dorównuje książce
Od kilkunastu lat mieszkam w Wałbrzychu i także od kilkunastu lat korzystam z Biblioteki pod Atlantami. Wasza biblioteka jest piękna. Zarówno budynek zewnątrz, jak i pomieszczenia.
W moim życiu przeczytałem wiele tysięcy książek, od Karola Maya gdy tylko umiałem czytać, później prawie dwadzieścia lat science fiction, a jeszcze później historię i literaturę faktu.
Uważam, że film nie dorównuje książce, jest jakby uzupełnieniem. Obecnie z uwagi na znaczne pogorszenie wzroku korzystam tylko z audiobooków i tu pomogła mi Wasza biblioteka, dzięki Działowi Książki Mówionej. Serdecznie pozdrawiam Panią z tego działu, doceniam jej życzliwość i chęć pomocy.
Z okazji 80-lecia bibliotek wałbrzyskich składam serdeczne życzenia wszystkim pracownikom Biblioteki pod Atlantami.
Władysław Moskwa
Moja biblioteka we wspomnieniach pięciu (a nawet sześciu)
Wspomnienie pierwsze
Miałem pięć lat, gdy moja starsza siostra postanowiła nauczyć mnie czytać. Nigdy nie wyjawiła, skąd miała taką potrzebę. Najważniejsze, że ją zrealizowała. Nauczyłem się więc czytać, ale nie miałem książek. Siostra podpowiedziała, że można je wypożyczyć w filii bibliotecznej na Podgórzu, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów od mojego mieszkania. Zaprowadziła mnie tam i zapisała. Pani bibliotekarka, której imienia niestety nie zapamiętałem, pokazała mi Dział Dziecięcy, gdzie stoją baśnie, a gdzie wierszyki. Zacząłem więc przeglądać zgromadzony na półkach księgozbiór i odkładać interesujące mnie książki. Gdy już je wybrałem i podszedłem do lady, bibliotekarka powiedziała, że dwadzieścia książek to trochę za dużo na raz. Posłuchałem się jej i… odłożyłem jedną. Nie do końca ją to zadowoliło, więc kupka sukcesywnie malała, aż w końcu zostało na niej tylko kilka książek, które w końcu pozwolono mi wypożyczyć. Niedługi później ta sama bibliotekarka kolejny raz stanęła na przekór mojej czytelniczej drogi, bo – nie wiedzieć czemu – nie pozwoliła mi wypożyczyć kryminałów Agathy Christie. Powiedziała, że za młody jestem, bo nie mam jeszcze dziesięciu lat…
Wspomnienie drugie
Dosyć szybko okazało się, że księgozbiór mojej dzielnicowej filii jest nieco za mały i w oczy zajrzał mi tak znajomy wszystkim miłośnikom tej formy rozrywki strach – nie mam co czytać! Bibliotekarka podpowiedziała mi, że nieco więcej książek znajduje się w centrali w Rynku, więc tam się udałem. To, co zobaczyłem w Wypożyczalni Głównej, znacznie przewyższało moje wyobrażenia. Dziesiątki zapełnionych książkami regałów i nikt nie zabrania wypożyczać Agathy Christie! (Z ilością wypożyczanych na raz książek nadal był problem, ale panie często przymykały na to oko). Przez przypadek odkryłem, że w pomieszczeniu obok znajduje się Dział Audiowizualny. Od tego czasu regularnie (i dosyć często, bo kasetę czy płytę można było wypożyczyć bodaj na tydzień) odwiedzałem dwa działy biblioteki w Rynku, ale nie zapomniałem o mojej pierwszej bibliotece i w domu miałem dwa stosy książek, które czytałem na zmianę.
Wspomnienie trzecie
Jako student drugiego roku filologii polskiej w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Wałbrzychu przystąpiłem do pisania pracy dyplomowej. Szybko okazało się, że potrzebny mi jest do tego Słownik Języka Polskiego i to najlepiej autorstwa Witolda Doroszewskiego. A jakby do tego dodać jeszcze Słownik Frazeologiczny, to już byłaby pełnia sukcesu. W domu takich książek nie miałem, ale kolega podpowiedział mi, że odpowiednie pozycje znaleźć można w Bibliotece pod Atlantami w Rynku. Udałem się więc do Czytelni Naukowej, gdzie miły pan wskazał mi miejsce przy drewnianym stole, gdy je zająłem, przywoził metalowym wózkiem kolejne potrzebne mi tomy słowników. Po jakimś czasie zdobyłem chyba jego zaufanie, bo pozwolił mi brać potrzebne tomy prosto z półki. Później korzystałem tam także ze słownika polsko-łacińskiego i odwrotnie, tłumacząc na ten piękny język (lub z niego) kolejne zadane teksty.
Wspomnienie czwarte
Ukończyłem studia licencjackie i zacząłem rozglądać się za pracą. Bardzo szybko przekonałem się – podobnie jak Ferdek Kiepski – że tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem. „Wyprodukowano” zbyt wielu humanistów, a rynek potrzebował ekonomistów, logistyków i menadżerów. Zgłosiłem się więc do Powiatowego Urzędu Pracy z nadzieję, że pomoże mi on w znalezieniu jakiegokolwiek zatrudnienia. Podczas którejś z kolei wizyty zapytano mnie, czy chciałbym pójść na staż do Biblioteki pod Atlantami. Chciałem. Dano mi więc skierowanie, wsiadłem w dwunastkę i kilkadziesiąt minut później stałem na bibliotecznym korytarzu i czekałem na dyrektorkę (a może wicedyrektorkę?) biblioteki, która udałą się do któregoś działu w sprawach służbowych. Kilka chwil później owa dyrektorka zjawiła się, przywitała, obejrzała skierowanie oraz moje dokumenty, po czym oznajmiła, że kilka godzin wcześniej przyjęła już na staż jakąś dziewczynę po filologii, więc niestety mnie przyjąć nie może. Ale żeby się dowiadywać… Wróciłem więc do domu w nienajlepszym humorze i w dalszym ciągu poszukiwałem pracy.
Wspomnienie piąte
Tak się jakoś życie ułożyło, że po kilku latach zatrudnienia znowu stałem się petentem Powiatowego Urzędu Pracy. Podobnie jak poprzednim razem, znów odhaczałem kolejne wizyty i kolejne godziny przed ekranem komputera w poszukiwaniu nowej pracy. Bez skutku. Pewnego dnia pomyślałem, żeby zacząć szukać ofert na stronach wałbrzyskich instytucji, a nie na takich ogólnych. W ten sposób trafiłem na stronę Biblioteki pod Atlantami i zamieszczone tam ogłoszenie o naborze na stanowisko młodszego bibliotekarza. Czemu nie – pomyślałem. Bibliotekarzem jeszcze w życiu nie byłem. Zaniosłem dokumenty do sekretariatu i czekałem na telefon, który odezwał się na drugi dzień. Na rozmowie kwalifikacyjnej, która odbyła się pod koniec lipca, były oprócz mnie dwie dziewczyny i upał. Gdy czekałem na swoją kolej, sekretarka pani Ewa odwróciła w moją stronę wiatrak. Upał nieco zelżał. Wróciłem do domu i kilka godzin później odebrałem telefon z informacją, że zostałem przyjęty.
Wspomnienie piąte a
Trafiłem do Działu Dziecięco-Młodzieżowego. W mniejszym stopniu miałem zajmować się wypożyczaniem książek (które jawiło mi się na równi z czarną magią), a w większym opieką nad Akademią Młodych, czyli biblioteczną salą komputerową. Kierownikiem był wtedy Rafał, a moimi koleżankami Monika (jak się później dowiedziałem, to właśnie ona została przyjęta na staż tuż przede mną) i Agnieszka. Dobrze nam się ze sobą współpracowało, nawet bardzo. Później Monika odeszła i zostaliśmy w trójkę. Trzy osoby, które nie były z zawodu bibliotekarzami, ale nadrabiały to dobrymi chęciami i zapałem do pracy.
Wspomnienie piąte b
Minęło zaledwie półtora roku mojej pracy z dziećmi, gdy pełniąca obowiązki dyrektora Ela Kwiatkowska-Wyrwisz zaproponowała mi przeniesienie do nowopowstającej Multimedialnej Filii Bibliotecznej. Była to oferta z kategorii tych nie do odrzucenia, więc z radością ją przyjąłem. W ten sposób znalazłem się na Podzamczu, gdzie pod kierownictwem pani Krysi, razem z Natalią, Magdą, Magdą i Dorotą (którą później zmieniła Monika) tworzyliśmy całkiem nową filię. Tu również byłem odpowiedzialny za komputery, acz coraz częściej zapuszczałem się między regały, żeby wybrać jakąś książkę dla czekającego czytelnika. Okazało się, że nie jest to takie trudne i nawet UKD można się w końcu nauczyć. Dużo się na tej filii działo, nawet bardzo. To tu pani Krysia i koleżanki nauczyły mnie bibliotekarskiego fachu. To tu spędzałem noce podczas dziecięcych i młodzieżowych nocy w bibliotece. To tu poprowadziłem pierwsze spotkanie autorskie, którego bohaterem był Marcin Meller. To tu wreszcie „udało mi się” wraz z Natalią zamknąć bibliotekę wraz z czytelnikiem, którego jakoś tak „przeoczyliśmy”.
Wspomnienie piąte c
Minęło kolejne półtora roku (zaczynałem się bać tego okresu, bo nieuchronnie przynosił zmiany), gdy dyrektor Renata Nowicka zaproponowała mi kolejną zmianę (tak, tak, ta również była z tych nie do odrzucenia). Tym razem miałem zastąpić Martę, która do tej pory zajmowała się promocją. Wróciłem więc do Rynku, ale już nie do działu, tylko do własnego gabinetu (takiego z własnym biurkiem, fotelem, komputerem i telefonem!) Można powiedzieć, że w ten sposób podjąłem całkiem nową pracę. Nie spotykałem się już z czytelnikami, ale z wieloma innymi osobami: dziennikarzami, urzędnikami, przedstawicielami instytucji itp. Prowadziłem stronę internetową, profile na Facebooku i Instagramie, przygotowywałem wymyślony wraz z Olą serwis „Info Atlanty, robiłem tysiące zdjęć, kręciłem filmiki, wymyśliłem postać bibliotekarza Cyryla, przebierałem się za różne postacie, prowadziłem spotkania autorskie (m.in. z „takimi” osobami jak Tomasz Raczek, Szymon Hołownia, Marek Krajewski czy Krzysztof Wielicki), robiłem plażę (taką z piaskiem i leżakiem) w Wypożyczalni Głównej, przygotowywałem wystawy w Galerii pod Atlantami, wieszałem z Waldkiem ozdoby świąteczne na budynku biblioteki (a także szaliki na wiszących na nim atlantach), przygotowywałem plakaty, ulotki, foldery, zamawiałem gadżety, koordynowałem projekty (wspinając się na przykład na Borową), zasiadałem w jury wielu konkursów, rozdawałem cukierki przebrany za świętego mikołaja, spędzałem długie godziny na naradach z dyrekcją, przenosiłem filie biblioteczne do nowych pomieszczeń i robiłem wiele, wiele innych rzeczy, które wcześniej nawet nie przyszłyby mi do głowy. Ale taka to była właśnie praca. Jak bardzo była ciekawa i absorbująca, niech świadczy historia o artykule do jednej z wałbrzyskich gazet. Napisałem ich kilkadziesiąt, a może i więcej, ale ten zapadł mi w pamięć, bo pisałem go na telefonie, siedząc na balkonie w Rzymie, bo akurat to miasto zwiedzałem, a terminy goniły.
Wspomnienie szóste
Choć tego wspomnienia akurat wolałbym nie pamiętać. Grzegorz Markiewicz śpiewał, że „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym.” I nadszedł u mnie taki czas, kiedy się tego „dowiedziałem”. Uznałem, że więcej od siebie Atlantom dać nie mogę, więc trzeba ukłonić się widowni, ostatni raz rozejrzeć się po jakże znajomych wnętrzach i zejść ze sceny. Czy niepokonanym? Nie wiem. Wiem że spełnionym i pełnym wspomnień o wspaniałych ludziach, z którymi przez dziesięć lat miałem okazję w jakże różny sposób współpracować.
I na koniec jeszcze jeden muzyczny cytat. Tym razem od Agnieszki Chylińskiej „Czy warto było spalać się – jak ja?” Było warto!!!
Jestem Czytelnikiem
Ahh ta moja biblioteka jest wspaniała i cudowna. Już wiele w niej chwil przeżyłem były one dobre. A czasami nawet bardzo dobre – wiele książek kupiłem, wiele wypożyczyłem. No i wiele przeczytałem, no i oczywiście te wspaniałe filmy, które oglądałem w bibliotece. Grałem również w scrabble, zdobywałem parę punktów, ale niestety zawsze przegrywałem. No i były również warsztaty wielkanocne świąteczne, były warsztaty kolażu, były warsztaty kawowe z kawy ziarenek, na których zrobiłem obraz z napisem Iron Maiden. Trzymam go sobie dalej w domu i jest sobie miło. Biblioteka również zamawia mi bilety do kina, zamawia książki, z których jestem bardzo dumny i szczęśliwy, bo uważam bibliotekę za taki mały cud wałbrzyski.
Są bardzo miłe panie z biblioteki, które mi to wszystko umożliwiają i jest sobie bardzo dobrze i wyjątkowo. Bo biblioteka to takie małe szczęście no i oczywiście też płacę raz w miesiącu na składki. Czasami nawet więcej, jest sobie bardzo dobrze. Bibliotekę oceniam na 4. Tak trzymać biblioteko! Bo biblioteka to jest hura, hura, hura i już!
Ale tu jeszcze moment i jeszcze było sobie I Dyktando Jedynkowe Rodzinne, w którym zostałem II wicemistrzem ortografii i jest sobie miło i fantastycznie. Mam nadzieję, że za rok też będę pisał. Tak trzymać biblioteko!
Jestem Czytelnikiem
Foto kronika
Introligatornia to tajemnicze miejsce. Nie każdy o tym wie co to za dział w bibliotece i co tam się robi. Tylko przedszkolaki, które nas odwiedzają wiedzą, że jest to „Ośrodek Zdrowia dla książek” a na drzwiach powinien być – niebieski krzyż – bo czerwony jest przecież zarezerwowany dla ludzi.
W introligatorni leczy się książki. Dział istnieje tak długo jak biblioteka. Na początku introligatornia mieściła się w Wałbrzychu przy ul. Sienkiewicza z boku biblioteki.

Pracowały tam nasze starsze koleżanki Janina Wasik z domu Gawlik i Aleksandra Gawlik. Co jakiś czas zmieniała się załoga introligatorni jedni odchodzili a drudzy byli przyjmowani. Pani Ola i Pani Jasia trwały na swoich stanowiskach pracy jeszcze wiele długich lat.

I tak 1 czerwca 1983 roku dołączyłyśmy do tej załogi. Introligatornia zmieniła już swoje miejsce i przeniosła się do Szczawna Zdroju na ul. Solicką. Dla nas miała to być praca tymczasowa, a stało się inaczej. Praca choć na początku nas trochę przeraziła nie była wcale taka zła, a z czasem ją bardzo polubiłyśmy. W tamtym czasie w introligatorni pracowały 3 osoby. Panie przyjęły nas bardzo serdecznie, a rodzinna atmosfera dodała nam skrzydeł.

Tutaj dzień zaczynał się od kawy jak to pani Ola mówiła: „zbój powiedział, że wszystkie to wszystkie i nie było zmiłuj się”. Wspólne posiłki, wspólna praca, wspólne rozmowy. Już niedługo okazało się że tworzymy zgrany zespół, który istniał nie tylko na forum zawodowym ale i prywatnym.
Nasze słynne kawkowanie było znane i na zewnątrz. Kierowca Zygmunt B., który przywoził i odbierał książki do oprawy wiedział, że do poniedziałkowej kawy dochodziło ciacho własnej roboty. Przyjeżdżał więc w odwiedziny czasami za pozwoleniem pana dyrektora śp. Bogusława Lamcha, a czasami zabierał go razem i była wtedy wspólna „dyrektorska” kawa i dobre domowe ciacho.

Każdego miesiąca 27. dnia jechałyśmy z Ireną po wypłatę dla wszystkich, bo wtedy płacono gotówką w kopercie. Nasze panie nie chciały wiedzieć „jak wygląda księgowość” one wolały czekać na kasę na posterunku pracy. Biuro mieściło się wtedy na ul. Słowackiego tam gdzie obecnie jest filharmonia. Filharmonia miała biura na pierwszym piętrze, biblioteka – na drugim. Odbierałyśmy kasę i wracałyśmy na 13:00 do introligatorni. Po drodze musiał być zakup pysznej Basi w kawiarni Barbórka. Mimo że warunki pracy były spartańskie to były nasze najlepsze lata. Może dlatego, że to było uzdrowisko i tak na nas działało?
Dzięki naszej pracy całe pokolenia czytelników korzystały z wyleczonych książek.

Odkąd sięgniemy pamięcią pracowałyśmy i nadal pracujemy na ręcznych maszynach introligatorskich, które maja ponad 100 lat i nadal są w pełni sprawne. Praca nasza wymaga dużej precyzji, cierpliwości i skupienia. Jest to praca ręczna, przy której należy mieć również zdolności manualne. Ale jest to też praca wymagająca konkretnego wysiłku fizycznego.

Kolejne zmiany to rok 1992. Nasza załoga introligatorni kurczy się do trzech osób, bowiem pani Aleksandra Gawlik przechodzi na zasłużoną emeryturę. Odchodzi z pracy, ale nie z naszego życia. Dalej nas odwiedza, służy radą i cieszy swoją obecnością.

Jubileusz pani Jasi 1995 r.

W grudniu 1997 r. zaczynamy pakować się do wyprowadzki. Z żalem opuszczamy lokal w Szczawnie Zdroju i przenosimy się do Wałbrzycha na ul. 1 Maja 93 w dzielnicy Sobięcin. Od marca 1998 r. jesteśmy w nowej siedzibie. Lokal ładny, warunki dużo lepsze ale to nie ten klimat. Chyba brakuje nam uzdrowiskowego powietrza.


W 1999 r. po 40 latach pracy pani Janina Wasik przechodzi na zasłużoną emeryturę. Z żalem, ale i z wdzięcznością ją żegnamy bowiem nauczyła nas solidnej i rzetelnej pracy introligatorskiej.

Śmiałyśmy się z Ireną, że „mamy dożywocie” w introligatorni bowiem zostałyśmy tylko dwie, ale los chciał inaczej. Po 26 latach w naszym dziale zlikwidowano jeden etat i to był dla nas dramat. ROZDZIELILI NAS. W 2009 r. Irena otworzyła własną działalność introligatorską w Boguszowie Gorcach, a mnie przeniesiono do głównego budynku w Wałbrzychu Rynek 9. Zostałam sama 🙂 Od tej pory oprócz oprawy introligatorskiej prowadzę także zajęcia dla dzieci i młodzieży. Dzięki tym spotkaniom dzieci dowiadują się kto to jest introligator, jak pracuje, a przede wszystkim jak „leczy” książki.


Nadal podtrzymujemy tradycję picia kawy – każda u siebie. Są dni że ona wcale nie smakuje i wylewam, bo nie mam…jak to koleżanki mówią: chyba ciastka ci brakuje, a ja na to że nie, ja do picia kawy potrzebuję towarzystwa bo zawsze piłyśmy w piątkę. Po latach przy pisaniu tych wspomnień odświeżyłyśmy tradycję.
Niestety już tylko we dwie, ale za to z domowym ciachem.

Anna Szymańska
Irena Michalak (Wolniewicz)
Cały czas miałam sztukę na swojej głowie
Jak to się stało, że ja – wieloletnia galerzystka specjalizująca się w sztuce współczesnej – swój kolejny rozdział aktywności zawodowej przez 10 lat z satysfakcją realizowałam w bibliotece? Może to sprawiły … atlanty? Kiedy wałbrzyska biblioteka przeniosła się do nowej, wspaniałej siedziby „Pod Atlantami” to zarówno dyrekcja tej placówki, jak i ja sama uznaliśmy, że warto w tym miejscu połączyć literaturę i sztukę. Wyrazem tej symbiozy była też pierwsza wystawa w „Galerii pod Atlantami”. Bohaterem ekspozycji był niezwykle wtedy popularny rysownik, znany z charakterystycznych ilustracji książkowych – Edward Lutczyn, który zaprezentował swoje prace ale też przeprowadził warsztaty plastyczne dla młodych wałbrzyszan.

Potem miłośnicy sztuki mieli już stały kontakt z twórczością współczesnych artystów polskich, wśród których nie zabrakło tych najbardziej znanych a którzy dziś mają już status klasyków. Widzowie mieli okazję oglądać prace np. Edwarda Dwurnika, Rafała Olbińskiego czy Zdzisława Beksińskiego. Jeśli chodzi o tego ostatniego twórcę, to jego charyzma i oniryczna konwencja obrazowania sprawiły, że zdarzył się przypadek widza tak zaabsorbowanego, że na dobrą godzinę usiadł na podłodze i kontemplował zawieszone na ścianach obrazy mistrza. Były też inne reakcje na jego obrazy.

Galeria była miejscem – zwłaszcza podczas wernisażu – także innych, ciekawych i zaskakujących wydarzeń. Wiadomo, artyści bywają ekscentryczni. Myślę, że nie tylko ja pamiętam epizod ze spotkania z Franciszkiem Starowieyskim, który na oczach tłumnie zgromadzonej publiczności wernisażowej … zapisał się dosłownie a nie tylko w mojej pamięci. Dodam tylko, że ten zapis okazał się nietrwały … czyli zmywalny. Szkoda, w końcu to autograf Mistrza!

Wiadomo, współcześni artyści prowokują, zadziwiają, śmieszą, skupiają uwagę, ale już ich przekaz artystyczny często łatwy nie jest. A zatem, potrzebny jest dekoder! Tak, przyjęłam tę rolę. Dlatego od początku systematycznie był realizowany program popularyzatorski czy wprost edukacyjny. Stała współpraca ze szkołami sprowadzała się do oprowadzania grup po wystawach, ale też mogłam przybliżać sztukę na zamówionych prelekcjach. Dla tych, u których zainteresowanie wzniosło się na wyższy poziom powstała Wszechnica Wiedzy o Sztuce. Ta inicjatywa niektórych słuchaczy poprowadziła dalej tą drogą, a jej finałem był status historyka sztuki albo nawet artysty. Wszystkie te efekty upowszechniania sztuki to prawdziwe źródło mojej satysfakcji. Dobrze jest dzielić się swoją pasją z innymi.

Dużą radością i dumą była też popularyzacja osiągnięć miejscowego środowiska artystycznego. Publiczność chętnie odwiedzała ekspozycje zbiorowe w ramach zainicjowanego przez nas Triennale Plastyki Wałbrzyskiej. Lokalni plastycy mogli też zaprezentować swoją twórczość w szerszym wymiarze na wystawach indywidualnych z cyklu „Z pracowni naszych artystów”.

Cały czas miałam sztukę na swojej głowie (patrz zdjęcie) …

Warto było, bo publiczność dopisywała … a już szczególnie na wernisażach, które dawały szansę bezpośredniego spotkania z artystami.

Zdarzały się postaci, których image był równie barwny jak ich twórczość. Zapewne tak została zapamiętana wrocławska artystka – Lalka Terlikowska, której stylizacja dobrze harmonizowała z kreowanymi przez nią infantkami.

Gwiazdami byli artyści, ale czasem zdarzały się one także po stronie publiczności. Miałam przyjemność gościć w galerii wybitnego reżysera – Andrzeja Wajdę, który odwiedził Wałbrzych przy okazji realizacji filmu „Panna Nikt”. Kolejnym, równie znakomitym gościem z tej branży był Krzysztof Zanussi.

Salon wystawienniczy coraz chętniej odwiedzali (przy okazji) także ci, którzy wstępowali do biblioteki po książki, oczywiście. Spektakularnym wyrazem tego zacieśniania związku między środowiskami literackim i artystycznym niech będzie przykład wernisażowego gościa, którego chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Tak, to Ona – Olga Tokarczuk!

Jakże miło wspominać takie wyjątkowe spotkania ale, szczerze mówiąc, to codzienna praca nad upowszechnianiem sztuki była dla mnie źródłem spełnienia. Dziękuję za to moim współpracownikom oraz wszystkim korzystającym z oferty wystawienniczej, bo tylko społeczna recepcja nadaje sens tej działalności. Mam nadzieję, że zbliżający się Jubileusz 80-lecia „Biblioteki pod Atlantami” da okazję do miłego spotkania. Jubilatom już teraz życzę pełnej satysfakcji z wykonywanej pracy a Tym, którzy z usług biblioteki korzystają życzę zadowolenia z pełnego zaspokojenia ich potrzeb. Kończę te wspominki sentymentalnym przywołaniem momentu rozstania po 10 latach pracy, która była ważnym rozdziałem w moim zawodowym życiu.

Pozostaje wciąż w mojej żywej pamięci ale … przede mną okolicznościowy powrót „Pod Atlanty”!
Do zobaczenia!
Maria (właściwie Majka) Tyws









